(Mimo że nie umiem być śmieszna, post ma humorystyczny charakter, więc nie bierzcie wszystkiego na poważnie)
Bycie fangirl czy fanboyem, pomyślicie, to przecież super zabawa! Takie coś, to możliwość poznania ludzi przez internet, poprawienia angielskiego (bo przecież jakoś ich trzeba zrozumieć), czy odkrycia zupełnie nowych rzeczy. Nie można z tym się nie zgodzić – fandom to naprawdę świetna sprawa i niesamowite doświadczenie.
Do czasu.
Jeśli odnosisz wrażenie, że właśnie wchodzisz w ten magiczny świat fangirlingu i jeszcze widzisz wyjście – uciekaj. Byle szybko, bo potem nie ma drogi ucieczki.
Ta grafika obrazuje to dokładnie. Przyswojcie sobie ją dobrze, żeby nie popełnić tego błędu.
Ale dobra, dlaczego warto uciekać?
Wyobraźcie sobie sytuację, że jednak wpadacie w ten wir fangirlingu i tak jak ja trafiacie koniec końców do jednego, bądź też kilku (wersja dla odważnych) fandomów. Tutaj przydałaby się uwaga: nie Wy wybieracie idoli. Idol wybiera Was.
Waszym wybrankiem staje się pewien bardzo miły człowieczek, którego w sumie nie znacie i prawdopodobnie nie będziecie mieli możliwości poznać, ale fascynacja jest silniejsza od Was i ta oto osóbka kradnie Wasze serce szybciej, niż jesteście sobie to w stanie wyobrazić.
Już na początku spotykają Was przeciwności losu, ponieważ nie zawsze trafiacie na milutkie osoby, a jako świeże mięso doświadczone fejmy najczęściej będą chciały Was zjeść, bo nie pamiętacie rozmiaru buta swojego idola. Tak, trafiliście do Mordoru. Biegnij się uczyć, żeby przeżyć.
Prawdopodobnie w Waszej głowie rodzą się wyobrażenia, jakby to było, gdybyście byli z nim bądź też nią w związku, ale hola hola! Nie zapominajcie: jest z Australii. I jest gejem.
Jest gejem z Australii, na dodatek są plotki, że zajętym.
Jest zajętym gejem z Australii i w dodatku 6 lat starszym.
Jest 6 lat starszym zajętym gejem z Australii który nie wie o waszym istnieniu. I na dodatek jest sławny.
Cóż.
Powiedzmy, że racjonalizm bierze górę i jednak przekonujecie siebie, że z tego nic nie będzie. To jednak nie koniec, bo z czasem, gdy poznajecie coraz więcej osób w fandomie i oglądacie coraz więcej materiałów związanych z nim zauważacie tą jedną małą osóbkę, która wydaje się być blisko niego. Bardzo blisko niego.
W tym momencie Wasza głowa znowu zaczyna łączyć drobne fakty ze sobą i w sumie stwierdzacie, że to nie jest takie głupie, aby zacząć ich shipować (shipowanie – łączenie ludzi ze sobą w pary, najczęściej romantyczne; ship – owa para). Nagle okazuje się, że w sumie to inni też ich shipują, a na dodatek piszą fanfiction o nich, tworzą urocze filmy, rysują fanarty... mija trochę czasu, a stają się Waszym OTP (one true pairing – wasz ulubiony ship) i właściwie to stwierdzacie, że po co wam druga połówka, skoro wszystkie Wasze romantyczne uczucia przelewacie na życie tej dwójki, która prawdopodobnie nawet nie jest ze sobą i tak jak w moim przypadku uświadamia to Wam w najgorszym możliwym momencie.
Oczywiście, zawsze jest możliwość, że w Waszym przypadku stanie się cud i unikniecie typowego, fandomowego shipowania. Jeśli tak – gratuluję. Unikacie ciemnego zakątka. Ale! Nie zapominajcie, że Wasz idol ma własne życie, o którym, jako członkowie jego fandomu jesteście zobowiązani wiedzieć.
Wszystko jest super do czasu, kiedy okazuje się, że wybranek Waszego serca jednak nie jest w tej samej strefie czasowej i Wasz zegar biologiczny zaczyna mieć 2 wersje – prowadzę realne życie i prowadzę życie fangirl. Trzymajcie się przy tym pierwszym, bo z drugim nigdy nie dojdziecie do ładu, chyba, że ktoś znajdzie sposób, jak sprawić, żeby czas w Australii, Kalifornii, Korei i Polsce był taki sam.
Weźmy przykład z życia codziennego: mamy 20 ton piasku... (dobra to było nieśmieszne, wybaczcie). Jutro macie sprawdzian z historii i kartkówkę z chemii, a właściwie to już dzisiaj, bo jest pierwsza w nocy. Jednak zostało Wam do przeczytania jeszcze z 10 rozdziałów fanfiction, które prawdopodobnie skończy się tak jak myślciie (spoiler: tak, będą razem), a na dodatek w miejscu gdzie są Wasi idole, jest dopiero osiemnasta, co znaczy, że jeszcze bardzo wiele się może stać. Wspominałam o tym koncercie, który zaczyna się za godzinę?
Każdy człowiek pomyślałby, że rozsądnie będzie pójść spać, ale tutaj mechanizm działa inaczej – w życiu fangirls nie ma miejsca na sen. Lepiej już wybierz, w którym kubku będziesz pił kawę każdego dnia, aby wytrzymać.
Nie lubisz kawy? Masz problem.
Ach, jeszcze jedna kwestia: spotkanie idola. Mało prawdopodobne jest to, że staniecie się najlepszymi przyjaciółmi, będziecie razem chodzić do maka i na spacery, ale wyjazd na koncert i dwuminutowa rozmowa z nim jest całkiem prawdopodobna. Całkiem.
Chyba, że najbliższy koncert jest w Niemczech (a to i tak już świetna perspektywa), a Wy tam nie pojedziecie, z powodów oczywistych.
Co zrobić? Namówić go, aby przyjechał do Polski?
Niestety w większości przypadków to nie działa, dlatego trzeba ruszyć po skuteczne metody – kupowanie płyt i merchu. Wszystko jest super, chyba że musicie płacić za płytę więcej niż za podręczniki (w sumie to po co one komu?) i sprowadzać ją z drugiego końca świata. Wtedy przestaje już być fajnie.
Ale hej, nie traćmy nadziei! Kiedyś przecież na pewno ich wszystkich spotkamy!
Tyle że najbardziej realną perspektywą wydaje się być Sąd Ostateczny.
W tym momencie myślisz sobie, że to czas uciekać. Tak, to zdecydowanie czas uciekać. Ale pamiętaj – wyjście nie istnieje.
Dorota Meszka