Reaktywacja

Wrzesień już prawie za nami, więc chyba czas ruszyć z sekcją dziennikarską! W tym roku oprócz wersji elektronicznej, najprawdopodobniej ruszy również gazetka.
Na razie zachęcamy do czytania starych postów, te nowe pojawią się już wkrótce!
Chcesz dołączyć do naszego grona? Napisz do nas!

Czym są wspomnienia?


Dlaczego się tworzą?
Co sprawia, że małe, niegdyś nieistotne dla nas rzeczy, nagle nabierają większego znaczenia? Dlaczego odgłosy, zapachy czy widoki z całkowicie nieistotnych, zamieniają się w tak bliskie naszemu sercu?
Myśląc o tym temacie, przypomina mi się jak na jednej z lekcji wuefu, czekając na moją kolej w ćwiczeniu dwutaktu, zajęłam się czymś innym, niż koncentracją na piłce. Pamiętam też dokładnie, że w całym moim rozkojarzeniu, przed oczami mignęły mi neonowe adidasy jednego z chłopaków i patrząc na nie przez ułamek sekundy czułam, że cofam się do czasów mojej szkoły podstawowej, kiedy dosłownie każdy posiadał podobne buty, a sportowy duch uobecniał się na szkolnym Orliku.
I choć od 3 lat jestem w gimnazjum, a czasy podstawówki wydają mi się naprawdę odległe, mimo że stałam na środku sali gimnastycznej, pewna cząstka mnie sprawiała, że czułam się, jakbym przeniosła się w czasie, a przez ten krótki czas wszystko to, o czym zwykle nie pamiętam, wróciło, tak żywe, jakby działo się właśnie wtedy.
Jak to wytłumaczyć?
Jak można wytłumaczyć, że tak błahe rzeczy, jak czyjeś buty, są w stanie spowodować, że sama gubię się w czasoprzestrzeni, a coś, co wydawało mi się, że już dawno wypadło z mojej pamięci, jest tak żywe i kolorowe? Jak to się dzieje i co decyduje o tym, kiedy do naszej pamięci wracają te rzeczy?
Wspomnienia są takie przypadkowe, takie niezrozumiałe i pełne dziwnych połączeń, które wydawałyby się nam, że nie mają sensu, ale tak naprawdę sentyment i silne emocje pobudzają cały ten łańcuch wydarzeń, powodując, że przypadkowe rzeczy, miejsca, sytuacje przypominają nam o rzeczach czasem tak dla nas ważnych, a przynajmniej tych, które wywarły na nas jakiś wpływ, lub wydrążyły swoje miejsce w naszej pamięci, choć wielokrotnie wydaje się nam, że zdążyliśmy już o nich zapomnieć.
Myśląc o wspomnieniach, nie mogę uniknąć myśli o tym, że niedługo, bo właściwie za kilka dni, całe 3 lata spędzone w tej szkole staną się nimi, z dnia na dzień zanikając coraz bardziej, aż w końcu przenikając do zakamarków mojej pamięci i dając o sobie znać w momentach równie dziwnych.
Nie mogę uniknąć zastanawiania się nad tym, co będzie mi przypominać o latach spędzonych w tej szkole. O czym pomyślę, gdy najmniejszy bodziec otoczenia skojarzy dwie, tak odległe od siebie, sytuacje? Czy te wspomnienia będą dobre, czy uśmiechnę się na myśl o tym, co przyjdzie mi do głowy, czy raczej załamię się nad swoją własną głupotą?
A co jeśli zapomnę?
Co jeśli to wszystko odejdzie w niepamięć, a wszystko, co miało miejsce przez ten czas, przestanie być dla mnie istotne? Co jeśli kiedyś minę kogoś, kto teraz jest mi bliski, nawet nie zwracając na niego uwagi, stając się całkowicie obojętną przez mijający czas? Co jeśli coś, co teraz ma tak ścisły związek z wydarzeniami z mojego życia, przestanie mieć znaczenie w ciągu następnych kilku lat?
Wiem, że aktualnie moje uczucia są niezwykle subiektywne, a w związku z rychłym końcem, tak naprawdę nie jestem szczera nawet z samą sobą wobec tego, co czuję. Wiem, że obecny stan rzeczy, kiedyś może mieć dla mnie zupełnie inne zdarzenie. Na tym właśnie polega dorastanie i zmienianie się i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że za kilka lat spojrzę na to wszystko, a w perspektywie czasu, wszystko nabierze zupełnie innego znaczenia.
I wiem też, że część rzeczy, teraz dla mnie tak niezwykle istotnych, po prostu po latach przestanie mieć znaczenie, choć pewnie chciałabym inaczej. Wiem też, że część rzeczy po prostu wypadnie z głowy, lub będzie tak daleko, że nie będę sobie w stanie ich przypomnieć, chociaż chciałabym, by było inaczej.
Ale teraz, gdy jeszcze wszystko jest na tyle bliskie, że pamiętam to bardzo dobrze, chciałabym mieć tylko jedno dziecinne życzenie;
Nie chcę zapomnieć.


 Dorota


(Nie wiem, czy to do końca czas i miejsce na to, ale chciałabym niezywkle podziękować Soni i wszystkim tym, którzy współtworzyli ze mną sekcję dziennikarską w tym roku, jesteście naprawdę super i cieszę się, że mogłam być częścią tej działalności.
Oprócz tego, chciałabym podziękować mojej klasie za 3 lata wspólnie spędzanego czasu – wiem, że tego nie przeczytacie, ale jesteście wszyscy bardzo bliscy mojemu sercu i mam nadzieję, że zostaniecie w mojej pamięci jak najdłużej i że jeszcze kiedyś się spotkamy. Róbcie super rzeczy w życiu, jesteście superanccy.

Miłych wakacji wszystkim i powodzenia w liceum trzecioklasistom!)
Czytaj

Magia na Lodzie: Ice Shows

Jeżeli ktoś w miarę na bieżąco śledzi większość łyżwiarskich newsów, wie zapewne doskonale, ile rzeczy, a czasami wręcz historycznych momentów, miało miejsce w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy.

Tyle czasu minęło od tegorocznych Mistrzostw Świata w Helsinkach, wydarzenia podczas którego padło niesłychanie wiele rekordów oraz niezapomnianych występów. Było rwanie włosów z głowy, płacz, śmiech i miliony innych emocji—duma, zachwyt oraz wszystko to, co sport w nas wzbudza—chociaż nie wiemy za bardzo jak to nazwać.

Nie o tym będzie jednak dzisiejszy post. Już od pewnego czasu chciałam przybliżyć również trochę inną stronę tego wspaniałego sportu, bardziej artystyczną i wolną, niespętaną sędziowskimi ocenami i zagmatwanymi zasadami oraz przepisami. Poruszę dzisiaj temat tzw. „Ice Shows” (po polsku nazywane często „Pokazami Łyżwiarskimi”), bowiem sezon na nie trwa już od dobrego miesiąca.


Generalnie są to pewnego rodzaju wydarzenia na które łyżwiarze są zwykle zapraszani przez organizatorów (dlatego zazwyczaj biorą w nich udział tylko ci lepsi i bardziej znani zawodnicy). Aby w nich występować nie trzeba być aktywnym tzn. biorącym udział w zawodach w przeciągu danego roku, dlatego też w obsadzie takiego pokazu można spotkać kilku niewystępujących już od paru lat łyżwiarzy. 


(Jewgienij Pluszczenko i Johnny Weir podczas The Snow King 2015)

Najbardziej popularne pokazy odbywają się w Kanadzie, USA oraz Japonii, chociaż niektóre Ice Shows podczas swoich międzynarodowych tras odwiedzają również Europę. 

W USA najbardziej znane to:
  • Stars on Ice
  • Golden Moment
W Kanadzie:
  • Stars on Ice: Canada
W Japonii (tutaj jest ich najwięcej):
  • Fantasy on Ice
  • Prince Ice World
  • The Ice
  • Dreams on Ice
  • Friends on Ice

(Javier Fernandez i Miki Ando podczas Fantasy on Ice 2017)

Co takiego właściwie robią zawodnicy podczas takich pokazów, w szczególności biorąc pod uwagę fakt, że dosyć często taki Ice Show ma kilka ,,przystanków" i w sumie trwa około 3 tygodnie? 

W czasie każdego ,,przystanku" uczestnicy wykonują kilka swoich programów. Mogą to być programy z zawodów, np. program krótki; programy z gali lub całkowicie odrębne, stworzone specjalnie na tę tylko i wyłącznie okazję. Bardzo często różnią się one diametralnie od  tych, które kojarzymy z  zawodów, gdyż zazwyczaj występy tworzone stricte na potrzeby takiego pokazu mają zapewniać nam głównie wrażenia artystyczne tj. posiadają jeden skok, a czasami wcale nie mają żadnego; często zawierają elementy, które są zwyczajnie zabronione podczas zawodów.

(Marin Honda podczas Stars on Ice 2016)

Bardzo często tylko na takich pokazach zobaczymy rzeczy których (przynajmniej obecnie niestety) nie zobaczymy podzczas regularnych zawodów. Mam na myśli np. kobiety jeżdżące w garniturach albo męską parę taneczną.

(Johnny Weir i Hao Zhang podczas Amazing on Ice 2016)

(Anna Cappellini i Luca Lanotte podczas Fantasy on Ice 2017)

(zakończenie Prince Ice World 2017)

Oprócz tego jest też duża szansa, że jacyś łyżwiarze postanowią ogłosić swoje nowe programy na kolejny sezon właśnie podczas takiego pokazu. Jest to dla nich dobry sprawdzian przed rzeczywistymi zawodami i szansa, aby poprawić wszelakie niedociągnięcia. Najcześciej programy są ogłaszane podczas któregoś z pokazów serii ,,Dreams on Ice", gdyż ma ona miejsce dopiero w lipcu. W tym sezonie kilku lepszych zawodników zaprezentowało już swój wybór na przyszły sezon (jeden z nich pobił nawet nieoficjalnie swój rekord świata za program krótki).

(Shoma Uno i jego nowy program krótki ,,Zima" z Czterech Pór Roku Vival'diego podczas Fantasy on Ice 2017)

(Yuzuru Hanyu i jego nowy program krótki ,,Ballada g-moll op.23" Chopin'a podczas Fantasy on Ice 2017)

(Javier Fernandez i jego nowy program króki ,,Chaplin Medley" podczas Fantasy on Ice 2017)

Oczywiście jazda na łyżwach nie jest jedyną rzeczą, którą zajmują się uczestnicy pokazów. Często z powodu tego, że trasa jednego takiego Ice Show może się rozciągać na cały kraj, łyżwiarze jeżdżą razem autokarem na miejsca danych występów i w tym czasie umilają sobie jakoś te dni wspólną integracją.

(Vlog z ,,The Ice 2012" nakręcony przez rodzeństwo Shibutanich, występujące w konkurencji tańca na lodzie. Zachęcam do obejrznie ich pozostałych vlogów, jeśli jesteście zainteresowani tym, co się dzieje za kulisami wszystkich większych eventów łyżwiarskich)

Zachęcam również do oglądania transmisji poszczególnych pokazów. Linki do ich internetowych streamów są dosyć łatwe do znalezienia. Tutaj znajduje się rozpiska wszystkich większych tegorocznych Ice Shows.

Pola

P.S.
To jest już nasz 100. artykuł!! Kto by pomyślał, że w tak niewielkim czasie powstanie ich aż tyle. Największe zasługi przypadają jednak naszej przewodniczącej sekcji, które stale nas motywuje do wywiązywania się z naszych obowiązków. Fighting!



Czytaj

Dźwięk w kryształach lodu

Woda jest substancją bardzo rozpowszechnioną na Ziemi, jednak nie przestającą wciąż dziwić naukowców, którzy badając ją, trafiają na coraz to kolejne związane z nią sekrety.  Jednym z nich był japoński naukowiec, Masaru Emoto. W artykule tym przybliżę Wam wyniki jego badań oraz związane z nimi teorie.
Masaru Emoto badał jak zachowują się różne próbki wody po zamrożeniu. Obserwował kryształy pod mikroskopem. Okazuje się, że na to, czy kryształy układają się w piękne i harmonijne czy też brzydkie i chaotyczne wzory, wpływa kilka czynników.
Pierwszy z tych czynników jest raczej oczywistyczystość wody. Poniżej widać zdjęcia zamrożonych próbek wody – jednych niezwykle czystych, innych – bardzo zanieczyszczonych.
http://www.swietageometria.info/images/stories/Leszek/SgPrzyroda/emotowodagq1.jpg

Drugim z czynników są dźwięki na jakie wystawiona jest woda. Eksperyment został przeprowadzony w następujący sposób: woda w butelce była postawiona między dwoma głośnikami, później była pozostawiona na noc, następnego dnia zamrożona.  Wyniki eksperymentu:
http://www.swietageometria.info/images/stories/Leszek/SgPrzyroda/2%20emotomuzykaqo8.jpg

Kolejne czynniki są bardziej zadziwiające.  Są to bowiem myśli, uczucia, a nawet pisane słowa. Okazuje się na przykład, że kryształy wody po odprawionej nad nią modlitwie, czyli, w powszechnym rozumieniu, przekazaniu jej pozytywnych myśli, przybrały piękne, harmonijne kształty, których brakowało im wcześniej. To samo stało się, gdy na butelkach z wodą umieszczano kartki z napisanymi na nich zdaniami:
http://www.swietageometria.info/images/stories/Leszek/SgPrzyroda/3%20emotosowavk3.jpg
Jest raczej niemożliwym, aby woda umiała „czytać” napisane na kartkach słowa jako takie. Wiemy jednak, że woda w bardzo jasny sposób reaguje na dźwięki. W napisanie słów, zwłaszcza takich o skrajnych znaczeniach, wkładamy zawsze pewne emocje. W takim razie może nasze myśli i uczucia są w rzeczywistości wibracjami, dźwiękami, które są niemożliwe do zarejestrowania przez nasze uszy, możliwe za to do „usłyszenia” i zapisania w postaci form krystalicznych przez niezwykle czułą  substancję jaką jest woda?
Pitagorejczycy w swojej teorii Harmonii Sfer twierdzili, że na różnego rodzaju współbrzmieniach opiera się budowa całego Kosmosu. Dlaczego więc współbrzmieniami, pięknymi konsonansami bądź chaotycznymi dysonansami, miałyby nie być nasze myśli?

A może w Kosmosie są istoty które są je w stanie usłyszeć...?
Julia Piasecka
Czytaj

Historia o osobie na przystanku i jej uśmiechu


Siedzisz sobie spokojnie w kawiarni i klepiesz w lekkie klawisze swojego ultracienkiego laptopa, kiedy zdajesz sobie sprawę, że właściwie masz ochotę na lody malinowe.
Sorbet. Albo koktajl. Jeszcze lepiej - deser posypany wiórkami białej czekolady. Choć nie masz pojęcia, co oznacza to uczucie, wiesz jedno - musisz zdobyć lody malinowe. I to zaraz.

Tak właśnie rozpoczyna się twoja przygoda. Pakujesz manatki i wyruszasz w drogę. W pogoni za chłodną słodyczą, słodyczą z delikatną nutą kwasoty i intensywnym aromatem świeżych, soczyście amarantowych malin, decydujesz się przebyć tyle kilometrów, ile będzie wymagało od ciebie zdobycie upragnionego deseru.

Nie zważając na nic i nikogo, biegniesz na oślep przed siebie. Słyszysz ich głos - owoce zamrożone w kształt okrągłych gałek wzywają cię. Ba, podają ci swoje dokładne współrzędne, zapraszając do siebie zupełnie tak, jak zdjęcie na Instagramie z danymi o lokalizacji, na które napotka zaraz przypadkowy złodziej. Odbierasz sygnał, nie potrzebując do tego żadnych dodatkowych urządzeń. Czujesz je. To intuicja.

Przekleństwo ciśnie ci się na usta. To szalone. Mimo, że biegniesz już z prędkością równą marszowi strusia emu, nie zbliżasz się do celu. Wszyscy dookoła stają się już tylko smugami koloru, kiedy mijasz ich na ulicy - a przynajmniej tak ci się zdaje. Rzeczywistość przestaje mieć dla ciebie znaczenie, kiedy jedyne, co widzisz w miarę wyraźnie, to ten jeden jedyny punkt przed sobą, który sprawia, że wciąż czujesz stały dopływ dopaminy do mózgu. Widzenie tunelowe - wujek z Ameryki chyba kiedyś przestrzegał cię przed czymś takim. A może nie. 

Na czym skupia się twoja uwaga? Uśmiech, pełne pewności siebie spojrzenie, moment, który trwa ułamek ułamka sekundy. Nie! Obraz, który wypalił się w twojej pamięci niczym przekaz podprogowy. Musisz przecież zobaczyć go jeszcze raz…

Początkowa euforia zamienia się w panikę. Masz już świadomość, że nie dosięgniesz chłodnego, słodkiego deseru, ale co z resztą świata? I dlaczego przestał się już dla ciebie liczyć?

Chcesz się obejrzeć, ale nic za sobą nie widzisz. Coś każe ci nie zwracać na to uwagi - to tylko bug spowodowany przeładowaniem buforu twoich własnych myśli i gigantyczną metaforą, w jaką właśnie się wpakowałeś. Twoje usta wydają z siebie jęk. Co?! Równie niedorzecznej bzdety w życiu nie słyszałeś.

Odwracasz się z powrotem i znów patrzysz przed siebie. Nie pędzisz już tak bardzo. Właściwie, mógłbyś zwolnić już do spokojnego truchtu, bo nic się nie stanie, jeśli przestaniesz biec. W tle słyszysz akustyczną melodię i zaczynasz zastanawiać się, kto jest za nią odpowiedzialny.

Lody, czy one istnieją? Tak, gdzieś na drugim końcu miasta. Ale skąd pewność, że są tam, i to właśnie takie, jak to sobie wyobraziłeś?

Kiedy realia świata docierają do ciebie, zdruzgotany zatrzymujesz się i z całej siły uderzasz pięścią w pobliski mur. Nic już nie masz w tej sprawie do powiedzenia, dlatego lepiej twoje emocje wyraża wciąż trzęsąca się po urazie ręka i oczy, które nagle robią się dziwnie wilgotne, co sprawia że obraz, który widzisz, staje się lekko zamazany.

Zaczynasz powoli rozumieć, że to wszystko jest albo snem, albo efektem przedawkowania pewnych środków. Po zastanowieniu stwierdzasz, że lody malinowe w gruncie rzeczy nigdy nie były ci potrzebne do szczęścia. Smutno ci je tak porzucać, ale zdajesz sobie sprawę, że i tak raczej byś ich nie zdobył, więc równie dobrze możesz przejść nad tą chwilową zachcianką do porządku dziennego. Zapewne kupił je ktoś inny, a wymarzony przysmak jest ze swym nabywcą szczęśliwy. Z resztą, czy możesz znać lub nawet domyślać się uczuć kogoś, kogo nawet nie spotkałeś, a istnieje czysto hipotetycznie? Kogoś, kto nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego personę właśnie wymyśliłeś?

Kogoś, kogo uśmiech widziałeś raz, na przystanku tramwajowym?


Caché
Czytaj

Ja i Krzysztof Gonciarz

Nieco zainspirowana już kolejnym przyjazdem Krzysztofa do Krakowa i kolejną straconą szansą na spotkanie go, wzięło mnie nieco na rozważania dotyczące jego, mnie i naszej wspólnej relacji (która nie istnieje, ale pomińmy).
Trudno byłoby pisać tą notkę,  gdybym nie wyjaśniła, kim właściwie jest Krzysztof Gonciarz, bo jak się domyślam, mimo ciągle rosnącej popularności, istnieją osoby, które po prostu go nie znają.
Jak można przeczytać na jego stronie, robi (bądź robił) rzeczy wiele, a większość z nich dotyczyła Internetu i sieci społecznościowych. Aktualnie mieszka w Japonii, gdzie również pracuje, a poza tym na YouTube publikuje kilka swoich projektów, między innymi daily vlogi z Japonii, czy Zapytaj Beczkę. Jeżeli należysz do grona ludzi, którzy nie widzieli jego twórczości, serdecznie zachęcam do odwiedzenia jego kanału na YouTube, bo robi naprawdę ładne wizualnie materiały, a w dodatku mniej lub bardziej kształcące.
Żeby jednak było jasne – nie jestem psychofanką Krzysia, ani nie próbuję w tym momencie spoufalać się w nim w żaden sposób, bo jednak jestem na tyle normalna, aby wiedzieć, że zachowania tego typu z mojej strony byłyby po prostu dziwne i nieodpowiednie.
Ale wracając do tematu.
Ja sama działalność Krzysztofa odkryłam mniej więcej we wrześniu 2013 roku, z czym wiąże się pewna historia, ale wiem, że nikogo ona nie interesuje, dlatego to pominę. Chyba nikogo nie zdziwię, jeżeli powiem, że pierwsze co oglądałam, to Zapytaj Beczkę (ta, wtedy faktycznie było co tydzień), które, ponieważ w podstawówce nie miałam nic do roboty, nadrobiłam wtedy całe i oglądałam niemal nałogowo. Nawet mój komentarz tam trafił!













(moja zaprzepaszczona szansa na ciekawe pytanie i Internet Explorer – też siebie nie rozumiem)
Oczywiście, fangirling w samotności jest nieco smutny, dlatego zwerbowałam jedną z moich koleżanek do kręgu fanów owego programu i samego prowadzącego, dzięki czemu mogłyśmy razem być psyfohankami (takie zamienienie liter, bo miała na imię Hania, hehe) i postować na Facebooku rzeczy o brykietach i bałałajkach.
Też mi wstyd za siebie.
Lata, do których lepiej się nie przyznawać wkrótce minęły, a jakimś trafem minęło też moje zainteresowanie Zapytaj Beczkę (może dlatego, że wtedy aktywność tego kanału przestała istnieć) i wszystko jakoś się rozjechało, do czasu.
Do czasu, aż z powrotem zaczęłam oglądać jego filmiki.
(Tego się nie spodziewaliście, nie?)
Na tym właściwie nudna, ale krótka historia obecności Krzysztofa Gonciarza i jego twórczości w moim życiu się chwilowo kończy, ale właściwie moim celem nie było przytoczenie wydarzeń z mojego życia dotyczących Krzysia, a raczej skupienie się na tym, co właściwie się stało przez ten cały czas.
Według moich skomplikowanych obliczeń, wychodzi na to, że śledzę jego twórczość już prawie 4 lata, a co za tym idzie, jest to dłużej, niż śledzenie twórczości jednych z moich idoli i fakt ten prowadzi również do wniosku, że jest to pierwszy polski youtuber, którego filmy zaczęłam oglądać.
To, nad czym chciałabym się skupić, to właśnie to, że mimo upływu tych 4 lat, w ciągu których zdążyłam pójść do nowej szkoły, poznać zupełnie nowych ludzi i dojrzeć, nadal z chęcią włączam filmy Gonciarza i śledzę jego poczynania. W moim życiu zdążyło się zmienić calkiem sporo – gdybym miała zrobić krótkie podsumowanie moich zainteresowań sprzed pójścia do gimnazjum i tego, co jest teraz, mało co znalalzłoby się na tej liście 2 razy, jednak jestem pewna, że pod którymś z punktów kryłoby się nazwisko tego twórcy, bo niezależnie od upływu lat, w pewnym sensie nadal gdzieś trzymam go w zalążku rzeczy dla mnie ważnych.
Nie był i nie jest on dla mnie idolem, nie czuję żadnej bliższej więzi z nim, ale to, że naprawdę sporą część mojego życia spędziłam śledząc jego poczynania i trzymając go w mojej pamięci, jest naprawdę, mówiąc kolokwialnie, fajne.
To, że jest taka osoba, która gdzieś tam przeplata się między sytuacjami w moim życiu, to, że część wspomnień jest mniej lub bardziej powiązana z tym człowiekiem, jest po prostu miłe. Miłe jest móc wracać do starych rzeczy, pamiętając, co wtedy czułam i jakim byłam człowiekiem i miło też odkrywać to, co nowe, co też kiedyś będzie częścią wspomnień i będzie przypominało mi o rzeczach być może kompletnie nieistotnych, a być może dla mnie ważnych.
Nie mogę powiedzieć, że te filmy miały znaczący wpływ na moje życie, ale zdaję sobie z tego sprawę, że na pewno wywarły w pewien sposób wpływ na to, kim teraz jestem (chociażby na moje beznadziejne poczucie humoru).
Nawet rzeczy, które wydają się być odległe, zawierają pewne bodźce, które sprawiają, że się zmieniam, mimo że nie zdaję sobie z tego sprawy.
Cztery lata temu bawiły mnie żarty o Gimbusie w Zapytaj Beczkę, a pół roku temu zachwycałam się Sztuką Składania Historii.
Co będzie za kilka lat?
Nie wiem. Jestem ciekawa. Mam nadzieję, że będę miała możliwość się dowiedzieć.
Myślę, że właśnie na tym też zależy twórcom takim jak Krzysztof. Sama chciałabym wiedzieć, że to, co robię, ma pewien wpływ na czyjeś zachowanie, nawet jeśli dzieje się to nieumyślnie. Świadomość, że ktoś śledzi moje poczynania przez dłuższy czas i nadal jest zainteresowany pokazuje, że moja twórczość dla kogoś coś znaczy. Wiedza o wartości emocjonalnej dzieł jest równie ważna, jak wiedza o ich jakości, przynajmniej ja to tak odbieram, ale jestem po prostu zbyt sentymentalna.
Wam również życzę, żebyście znaleźli tą małą rzecz, z którą będziecie szli przez życie. Albo żeby ktoś Was odbierał jako coś takiego.
Tak po prostu jakoś mi to przyszło do głowy.
A wy mogliście wysłuchać moich galopujących myśli.
Gratulacje
czy coś.

Dorota Meszka
Czytaj

Magiczne Liczby Przyrody



Czy zastanawialiście się kiedyś, ucząc się w szkole matematyki bądź odrabiając zadania, w jaki sposób świat liczb powiązany jest z otaczającą nas na co dzień rzeczywistością?

Może się czasem wydawać, że matematyka jest nauką, która jedynie pomaga człowiekowi uporządkować za pomocą liczb i wykresów widziany przez nas świat. W rzeczywistości jednak z pomocy tej nauki w wielu przypadkach korzysta także sama Matka Natura, próbując tworzyć organizmy i substancje jak najbardziej zbliżone do ideału.

W tym artykule opiszę ciąg liczb, który objawia się w przyrodzie niezwykle często, a mianowicie ciąg Fibonacciego.

Czym jest ciąg Fibonacciego?

Zanim przejdę do wyjaśnienia, czym jest ciąg Fibonacciego, wytłumaczę może najpierw samo pojęcie ciągu. Jako pojęcie matematyczne można go zrozumieć jako listę ponumerowanych elementów pewnego zbioru. Ciągiem jest więc dowolna funkcja, której argumentami są liczby naturalne. Jeśli są to wszystkie liczby naturalne dodatnie, wówczas ciąg taki nazywamy ciągiem nieskończonym. Jeśli zaś ta funkcja zamyka się w pewnym przedziale, wówczas ciąg ten jest nazywany ciągiem skończonym.

Z ciągiem Fibonacciego związanych jest wiele wzorów i praw matematycznych, których nie będę przytaczać w tym artykule. Najprościej można go wytłumaczyć w następujący sposób:

Jest to ciąg liczb, którego pierwszą liczbą jest zero, drugą jeden, a każda następna jest sumą dwóch poprzednich. Jego pierwsze wyrazy to:

0,1,1,2,3,5,8,13…

Jak więc ciąg Fibonacciego ma się do przyrody?

Sama nazwa może Wam niewiele mówić, jednak jestem pewna, że dobrze znany Wam jest ten schemat:



Kształt ten utworzony jest z ćwiartek kół, których promienie stanowią kolejne liczby ciągu. Widzimy go w muszlach ślimaków,  w cyklonach i spiralnych galaktykach. Jednakże sam ciąg jest obecny także w mniej oczywistych miejscach.


Gałęzie drzew

Niektóre wieloletnie drzewa rosną w następujący sposób: Każda gałąź przez jeden rok sama się rozrasta, aby potem wypuścić jedną nową gałąź.



(Po prawej stronie widzimy wiek drzewa, po lewej zaś liczbę gałęzi)

Drzewo, rosnąc w ten sposób, staje się ucieleśnieniem ciągu Fibonacciego, gdyż każdego roku liczba jego gałęzi (nowych bądź rozrastających się) jest równa kolejnej liczbie ciągu.


Płatki kwiatów
Liczba płatków wielu kwiatów, np. stokrotki zwykle jest liczba z ciągu Fibonacciego (np. 8, 13, 21,…)

Spirale
Przyglądając się tarczom słoneczników i innych kwiatów czy szyszkom drzew iglastych można dostrzec charakterystyczne spirale. Ich liczba nie jest przypadkowa – ilość spirali lewo i prawoskrętnych odpowiada dwóm kolejnym liczbom ciągu.


Displaying artykuł3.jpg



Króliki
Z królikami związane jest dawne zadanie matematyczne, którego treść brzmi:

,,Ile par królików może spłodzić jedna para w ciągu roku, jeśli:
– każda para rodzi nową parę w ciągu miesiąca,
– para staje się płodną po miesiącu,
– króliki nie zdychają?"

Króliki rzeczywiście rozmnażają się w ten sposób, a ich liczba ich par jest w każdym miesiącu równa kolejnej liczbie ciągu. Widać to, patrząc na następującą tabelę:



oraz schemat:



Odpowiedź na to zadanie jako pierwszy odnalazł włoski matematyk Leonardo Fibonacci. Ciąg omówił w roku 1202 w swoim dziele pt. ,,Liber abaci" jako jego rozwiązanie.

Odkryty przez niego zbiór liczb pojawia się w wielu niespodziewanych miejscach, nie tylko tych, które opisałam w powyższym artykule. Stanowi inspirację dla Matki Natury, ale także wielu malarzy, muzyków czy pisarzy. 



Julia Piasecka
Czytaj

Netflix?

https://media.netflix.com/pl/  



Nie wiem, czy to dotyczy tylko mnie, ale ostatnio coraz częściej napotykam w internecie temat Netflix'a. W Polsce może nie jest on tak popularny, gdyż dopiero od roku jest on u nas dostępny, jednak w Stanach Zjednoczonych istnieje on już kilkanaście dobrych lat. W tym poście chciałabym przedstawić wady oraz zalety tej firmy.

 Netflix?

  Netflix to po prostu internetowa wypożyczalnia filmów. Wystarczy wykupić przykładowo miesięczny pakiet, dzięki któremu zdobywasz wolny dostęp do wielu filmów zagranicznych czy nawet polskich. Taka oferta obejmuje też seriale i programy rozrywkowe takie, jak kabarety. Bardzo ciekawe są również produkcje samego Netflixa, które są teraz coraz bardziej znane i wręcz modne.

 +

  Wielką zaletą tej wypożyczalni jest przede wszystkim różnorodność. Każdy może sobie tam znaleźć seans dla siebie. Na Netflix'ie nie znajdziesz tylko i wyłącznie najświeższych nowości. Możesz sobie wybrać też anime, którego jeszcze nie oglądałeś, francuski film, o którym nigdy wcześniej nie słyszałeś albo tą starą produkcję, o której kompletnie już zapomniałeś.
  Tym, co wielu przekonało do Netflix'a, jest to, że odtwarza on w naprawdę świetnej jakość. Koniec z czekaniem aż kółeczko podpisane "buforowanie" skończy kręcić się w nieskończoność! Netflix daje Ci możliwość komfortowego spędzenia czasu i podziwiania ulubionego filmu bez żadnych zakłóceń.
  Produkcje Netflix'a często są bardzo trudno dostępne poza samym Netflix'em. Wykupując dany pakiet, mamy dostęp do bardzo ciekawych i dobrze zrealizowanych utworów. Te najbardziej znane i zarazem "najlepsze" z nich to "House of Cards", "Orange is the New Black", "The Crown" czy "Narcos". Dzięki Netflix'owi nie tylko możemy z łatwością odtwarzać te seriale, ale też jesteśmy uczciwi wobec ich twórców, o czym w dzisiejszych czasach łatwo zapomnieć.
   Sama wypożyczalnia ma naprawdę wiele więcej zalet: możliwość nauki języka, dzięki opcji zmiany języka, napisów, nieograniczony dzienny czas dostępu do zbiorów Netflix'a albo brak stresu przed tym, że oglądamy coś nie do końca legalnie w internecie.. Jednak nie znaczy to, że Netflix nie ma również wad.
The Crown
https://techcrunch.com/tag/house-of-cards/

 -

   To, co najgorsze w Netflix'e oczywiście łączy się z tym, co w nim najlepsze. Olbrzymie zasoby filmów mogą być zgubą dla widza. Podam przykład mojej rodzinki: "Obejrzeliśmy wszystko, co chcieliśmy obejrzeć, znajdźmy teraz to, czego jeszcze nie widzieliśmy!". I tutaj zaczynają się schodki. Skoro Netflix ma tak dużo filmów, trudno będzie wśród nich znaleźć coś nowego. Wypożyczalnia posiada coś takiego, jak "najlepsze", "najcześciej oglądane", ale na ile można wierzyć systemowi, który przecież sam wystawia też własne produkcje. To oczywiste, że pierwsze, co nam wyskoczy to te pozycje z podpisem "Netflix original". Nie wiadomo, czy im wierzyć, czy też uznać, że to pięć gwiazdek jest tam z jakiegoś konkretnego powodu...
  Łatwo też zauważyć, że część wypożyczalni nastawiona jest raczej na masę niż na jakość. Trochę tak jest ogólnie z dostępnymi filmami, ale też z tymi netflix'owymi. Serialo, o których dość często się słyszy to przykładowo "Riverdale". Ja sama oglądam tę serię i nie uważam, że wszystko w niej mogę skrytykować. Jednak widać, że jest ona zrobiona typowo pod młodzież, tak żeby się serial dobrze "sprzedał". Porywającą fabułę i całkiem dobrą grę aktorską dość często niszczą wstawki, które są tam tylko po ty, by serial był w jakiś sposób atrakcyjny dla odbiorcy, mimo iż te wstawki zazwyczaj są bez większego przekazu, słabej jakości.
  Ogromny minus Netflix'a to też łatwość uzależnienia. Już nie raz usiadłam przed telewizorkiem o 17.00 i nagle, po "paru" odcinkach zrobiła się 23.00. Choć nie do końca jest to wada, uważam, żę Netflix nie nadaje się dla osób, które nie potrafią kontrolować swojego upływającego czasu (czyt. dla takich podobnych do mnie).

=

Podsumowując, chciałabym podkreślić, że Netflix jest jednak wart wykupienia. Ma ona wiele wspaniałych zalet, ale też niemało wad. Na obecny moment, nie wydaje mi się, że jest on najlepszą opcją dla miłośników kina, dla których weekendowy relaksik znaczy wieczór z dobrym filmem. Możliwe, że po dwóch miesiącach może się on już znudzić, ale obiecuję, że nawet te dwa miesiące subskrybcji nie będą zmarnowane.


Z Netflixem od prawie roku, 
Maja Torbacka


Czytaj

Co w modzie piszczy?


Cześć!
Nadszedł maj, zbliża się letni sezon. Czy wiecie, co będzie modne latem? Krótko przybliżę Wam ten temat.
Zacznę od tego, co mnie najbardziej interesuję, czyli biżuterii, a zwłaszcza bransoletek. Oferuje je coraz więcej sklepów. Królują te z koralików, a ich zaletą jest to, że można z łatwością wykonać je w domu, dobierając kolory według własnych upodobań.

Jeśli chodzi o ubrania, warto wspomnieć o modzie na fason oversize - daje on wrażenie, że rzeczy są na nas za duże. W rezultacie pasują one do każdego typu sylwetki. Jednym z bardziej rzucających się w oczy hitów sezonu jest blady, pudrowy odcień różu. Wystąpił już na bluzkach, koszulach, torebkach, plecakach, butach.

Znów będziemy łączyć czerwień z fuksją, o klasycznych biało-czarnych zestawach nie wspominając, a nowością (choć nie całkiem) jest połączenie błękitu, beżu i szarości, natomiast za przebój lata została też uznana soczysta czerwień i jej bordowe odcienie. Niezmiennie podstawą letnich stylizacji są motywy kwiatowe - na sukienkach, koszulach, a nawet kurtkach bomberkach.

Mam nadzieję, że choć trochę Was zainteresowałam.

Rozglądajcie się wokół siebie i szukajcie inspiracji, nie tylko w sklepach, a może nawet przede wszystkim na ulicy. :-)


Julka Franaszek i Spółka
Czytaj

Jak odróżnić konstruktywną krytykę od hejtu?


...i jak ją poprawnie stosować.

Kiedy pokazujecie efekty Waszej pracy – czy to znajomym, czy to w internecie – prawdopodobnie w większości przypadków spotykacie się z jej oceną (lub sami oceniacie pracę innych). Nierzadko jednak krytykuje się w sposób niewłaściwy i taki, który może urazić odbiorcę lub, co gorsza, zrazić go do dalszej pracy. Zdążyłam już przeczytać kilka poradników (i zaobserwować kilka sytuacji) o tym, jak konstruktywną krytykę należy stosować i mam nadzieję, że uda mi się to wytłumaczyć w miarę jasno. Spokojnie, nikogo nie gryzę. Bo w końcu chodzi tu o poprawę błędów, czyż nie?

Właśnie. Najważniejsze jest danie motywacji do kontynuowania tego, co się robi. Szczerze mówiąc, mi osobiście robi się przykro, kiedy ktoś moją kilkugodzinną pracę podsumowuje negatywnym słowem, bez zwrócenia uwagi na to, co zrobiłam dobrze. Dlatego kluczem do utrzymania krytyki w charakterze "Hej, jestem tu po to, by Ci pomóc!" jest podanie na początku mocnych stron. Przykładowo: kiedy oceniasz czyjś rysunek, zaczynasz od powiedzenia, że podoba Ci się kreska/kolorystyka/design postaci/oczy/kwiatek. Wtedy dajesz do zrozumienia, że cały wysiłek autora nie poszedł na marne.

W tym momencie można powiedzieć, że czasem nie ma dobrych stron. Okej, zgodzę się, są takie przypadki. Wtedy rzeczywiście lepiej jest, zamiast nieszczerze słodzić, powiedzieć prosto z mostu: "Słuchaj, tym razem Ci nie wyszło...", ale przydałoby się przy tym zawrzeć tę motywację poprzez dodanie "...ale wiem, że stać Cię na więcej/po dłuższej pracy na pewno pojawi się poprawa/jeśli będziesz częściej ćwiczyć, wkrótce zauważysz efekty".

Teraz przejdę do tej części krytyki, jaką jest wskazanie błędów. Najlepiej, aby każdy punkt mówiący o błędzie zawierał przy tym przynajmniej jednozdaniową informację o przykładowym sposobie poprawy. Konstruktywna krytyka powinna być, koniec końców, dydaktyczna, a bez konkretów trudno taki efekt osiągnąć. Dlatego właśnie zamiast mówić "Coś jest nie tak z jej rękami" mówimy "Jej ręce są za długie, spróbuj przesunąć łokcie do góry". Jeśli już bierzemy się za krytykowanie, najlepiej powiedzieć od razu o każdym błędzie – to sprawi, że odbiorca będzie wiedział w przyszłości, na których elementach powinien się bardziej skupić. Jeśli widzimy, że oczy, choć mają ładnie narysowane tęczówki, są krzywe i nierównie rozmieszczone na twarzy (i nie jest to przy tym bynajmniej zamierzony efekt) nie możemy stwierdzić, że w całości są perfekcyjnie zrobione, bo to wprowadzi w błąd (i trochę wypaczy sens tej dydaktyczności krytyki, o której ciągle piszę).

Jeśli z osobą krytykowaną mamy do czynienia po raz kolejny, najlepiej na końcu zwrócić uwagę na to, co uległo poprawie. Myślę, że to jest jeszcze bardziej motywujące niż wskazanie zalet, bo mówi o postępie – czyli, innymi słowy, o tym, że wysiłek nie tyle kilku godzin, co dużo dłuższego czasu, dał owoce.


Czym w takim razie jest hejt?

W dobie internetu prawdopodobnie każdy zdążył spotkać się z tym słowem. Jest to spolszczenie angielskiego hate, co oznacza nienawiść, ale w kontekście oceniania jest równoznaczne z celowym urażeniem kogoś. Hejt nie pomaga (chyba, że ktoś ma mocną psychikę i traktuje to jako pretekst do pokazania innym, że się mylą, ale to rzadkie przypadki). Taki sposób wyrażania opinii jest szkodliwy i powinno się go unikać jak ognia. Hejtem może być przykładowo stwierdzenie "weź usuń ten rysunek, wypala mi oczy" – wydaje mi się, że nie trzeba tłumaczyć, co w nim jest nie tak i dlaczego to nie ma nic wspólnego z konstruktywną krytyką. Podsumowując: hejtu nigdy nie stosujemy.

Na koniec: nie bójcie się konstruktywnej krytyki! Póki nie zawiera ona elementów hejtu, celem jej autora jest pomoc Wam. Z krytyką i świadomością popełnionych błędów dużo szybciej osiągniecie postęp. Powodzenia!

Zosia Tchórz
Czytaj

Jak przygotowywać się do egzaminów i nie zwariować




Trzecioklasistki, trzecioklasiści! Na początek: macie więcej czasu, niż Wam się wydaje, choć zapewne w ciągu ostatnich tygodni mieliście wrażenie, że to już za parę dni. Ale w dniu, w którym piszę ten post, do egzaminu zostało jeszcze 10 dni, a to bardzo dużo.

Zdecydowałam się napisać taki krótki poradnik, bo mi samej zaczyna troszeczkę odwalać. 
Oto najważniejsze zasady na ten (ponad!) tydzień przed egzaminem:
  •  Nie zamartwiaj się 24/7
  • Śpij
  • Jedz

A teraz podrzucam kilka pomysłów jak ten stan przedegzaminowego zen osiągnąć. Enjoy~


1. Pij dużo wody

W ostatnich dniach przygotowań pewnie będziesz rozwiązywać arkusze, a także spędzić trochę godzin na ślęczeniu nad książkami (nie przesadzaj z tym proszę! :<), a wtedy bardzo łatwo się odwodnić. Jeśli masz problem z pamiętaniem o piciu odpowiedniej ilości wody, sprzedam ci mały life hack - załóż rano na lewy nadgarstek osiem gumek do włosów i po każdej wypitej szklance wody przekładaj jedną gumkę z lewej dłoni na prawą. Pod koniec dnia zobaczysz, ile udało ci się wypić. Jeśli jesteś cały dzień w domu, to wszędzie chodź ze swoją szklanką, a kiedy wychodzisz, weź ze sobą chociaż małą butelkę :) trzymam za ciebie kciuki!


2. Rób przerwy

Ktoś kiedyś powiedział, że przerwy to najważniejsza część nauki (chyba nikt tak nie powiedział, ale wiecie, o co chodzi).  Jakieś tam badania wykazały, że po dwudziestu minutach tracimy całkowite skupienie, a jeśli kontynuujemy nieustanną naukę przez 50 minut, zaczynamy zapominać rzeczy, które np. przeczytaliśmy w podręczniku na początku sesji. Dlatego przerwyw nauce są baardzo ważne. W jej trakcie najlepiej zjeść coś pożywnego (jabłko, kromkę z masłem orzechowym, co tam lubisz!), wyjść na kilka minut z domu, umyć twarz, potańczyć do ulubionej muzyki, oglądnąć przed chwilą wrzucony filmik, uzupełnic szklankę świeżą wodą, nakarmić głodnego kota, podlać roślinki, zrobić szybkie ćwiczenia... cokolwiek, żeby oderwać się od pracy i poczuć odrobinę orzeźwionym. 

Znalezione obrazy dla zapytania nie ma ludzi niezastąpionych

3. Zorganizuj chill day

Chill day to inaczej dzień, który poświęcasz całkowicie sobie i zapominasz o obowiązkach. To dzień, w którym możesz bez poczucia winy spędzić poranek w pościeli, a popołudnie... też w pościeli. To dzień, w którym możesz wyjść gdzieś ze znajomymi, obejrzeć te odcinki serialu, z którymi zalegasz od tygodnia, upiec ciasto czekoladowe, poszukać nowej fajnej muzyki w internecie, pójść na basen, zrobić soie pełnometrażową kąpiel z tym nowym mydełkiem, które ostatnio podwędziłaś/eś mamie czy cokolwiek innego chcesz. W tym przedegzaminowym okresie polecam ci urządzić sobie choć jeden taki dzień, to naprawdę super uczucie.

Mam nadzieję, że choć trochę Was zainspirowałam. Naprawdę wiem, jakie dziwne to uczucie, kiedy patrzycie w kalendarz i widzicie, że te zakreślone jaskrawym pisakiem dni są już tak blisko. Trzymam za nas wszystkich kciuki! Nie ma co się martwić, nie po to spędziliśmy ostatnie trzy lata w gimnazjum, żeby nie dać sobie rady.



Zaskoczona własnym optymizmem
Sonia Raputa
Czytaj

Czym są skoki narciarskie?

Mimo że właściwy sezon skończył się już dobre 2 tygodnie temu, a zima (bo głównie wtedy odbywają się zawody w tym sporcie) raczej też ustępuje miejsca wiośnie, to postanowiłam napisać coś o jednej z najbardziej wyjątkowych dyscyplin sportowych, jakie zostały wymyślone – o skokach narciarskich.
Przypuszczam, że wielu z Was, słysząc termin „skoki narciarskie”, myśli o Adamie Małyszu, który stał się ikoną tego sportu w Polsce. Może część z Was przypomina sobie, jak to kiedyś było o nim głośno i nawet może oglądaliście zawody, ale to wszystko wydawało się jakieś takie dziwne i bez sensu. Również, nie ma się co oszukiwać, wiele osób za kibiców postrzega raczej grupę jakichś czterdziestoletnich Januszy, którzy narzekają na wszystkich po kolei, jeżeli zawodnik nie odniesie sukcesu. Niestety jest wiele takich ludzi, ale o tym szkoda mówić, zamiast tego skupię się na tym, o co właściwie w tym sporcie chodzi.
Niedawno brałam udział w próbie wytłumaczenia tego nauczycielowi angielskiego z USA, który nie był kompletnie w stanie pojąć, jak to działa. Sam przyznał, że widząc to, zastanawia się, dlaczego oni nie umierają, a wszystkie zasady tego sportu wydają mu się być bezsensowne.
Bo na pierwszy rzut oka, skoki narciarskie nie mają sensu żadnego. Dwie serie zawodów, gdzie kolejno 50 i 30 średnio dwudziesto- czy trzydziestokilkuletnich (ale nie zapominajmy o Noriakim!) debili rozpędza się do prędkości prawie stu kilometrów na godzinę, żeby przez kilka sekund starać się współpracować z wiatrem i na końcu wylądować w mniej lub bardziej estetyczny sposób, za co dostaje się punkty.
Nie ma co kryć – brzmi co najmniej durnie. Aż chce się zadać pytanie - co w tym takiego jest, że ludzie to oglądają?
Jeżeli chcecie w skokach narciarskich szukać logiki i oczekujecie, że wszystko będzie jasne i klarowne – możecie się poddać. Sama idea jest jednym wielkim szaleństwem, a skoczków można nazwać kamikadze, którzy mają nie po kolei w głowie.
Ta dyscyplina jest jedną z najbardziej loteryjnych dyscyplin, jakie istnieją, jeśli nie najbardziej. Oczywiście, od skoczków wymagane jest niesamowicie precyzyjne wyczucie (tysięczne części sekundy decydują o dobrym wybiciu, które jest podstawą do dobrego wyniku), ale mimo wszystko czasem wiatr jest w stanie zepsuć wszystko, czasem nawet całą karierę.
Jednak mimo tego zawodnicy, mimo wyników, nadal wracają na skocznie i walczą z wiatrem, do czasu aż nie uda im się dogadać. Dlaczego?

„Skoki narciarskie to jedna z najkrótszych i najbardziej poruszających przygód. Po 11-12 sekundach – od zjazdu i wybicia na progu do lądowania – jest już po wszystkim. Tylko przez pięć czy sześć sekund ciało ludzkie szybuje w powietrzu. Ale co to są za sekundy! Długie sekundy, przerażające sekundy, euforyczne sekundy. Pewien dziennikarz ujął to kiedyś górnolotnie: >>Upojne jak chłopskie wesele w Bawarii, błogie jak koncert Bacha, niepokojące jak film Hitchcocka<<. My, skoczkowie, jesteśmy jak opętani. Jesteśmy nerwowi. Kochamy te chwile w powietrzu. Oczywiście powinny trwać jak najdłużej, a gdy już wylądujemy, kamień spada nam z serca. Większość z nas nie znajduje słów, by oddać te magiczne momenty, tę fascynację skokami. Można dostrzec ją jedynie w gestach triumfu, w błysku szczęścia w oczach, gdy wszystko dobrze się kończy.”
Cytat z książki Svena Hannawalda „Triumf. Upadek. Powrót do życia”.
Polecam serdecznie, nawet tym, którzy sportem nie są zainteresowani.

Nigdy nie miałam okazji poczuć magii szybowania na nartach (chyba że liczymy wszystkie skoki z muld, po których wywalałam się jak długa na stoku), ale to, co da się zauważyć, patrząc na skoczków, to pasja, miłość do tego sportu i zdetereminowanie, która naprawdę daje im skrzydeł. Przykład?

Daniel Andre Tande ma lęk wysokości, ale mimo to zajął się skokami i osiąga w tej dyscyplinie sukcesy. Wydaje to się być co najmniej szalone, co nie?
Gregor Schlierenzauer przeszedł wypalenie po pełnych sukcesów młodzieńczych latach, ale mimo tego wrócił na skocznie i chce kontynuować swoją karierę, niezależnie od wyników, jakie będzie osiągał.
Noriaki Kasai ma ponad 40 lat i gdy większości zawodników nie było na świecie, on już startował w konkursach Pucharu Świata, ale ani myśli o skończeniu z tą dyscypliną, póki jest w stanie skakać.
Thomas Morgenstern odniósł wypadek, po którym mógł nawet nie wrócić na nogi, ale po miesiącu od zdarzenia wrócił już na skocznię, aby wziąć udział w Igrzyskach Olimpijskich.

Jest to jedynie kilka sportowców, którzy stanowią przykład, dlaczego ta dyscyplina ma w sobie tyle magii i jest tak wyjątkowa. Pasja i miłość do tego sportu, która przejawia się w takich zachowaniach jest niesamowicie inspirująca i sprawia, że chce się po prostu patrzeć, jak ktoś fascynuje się tym, jak poświęca się dla tego, co kocha.
Wydaje mi się, że to, co sprawia, że ta dyscyplina jest tak wyjątkowa, to właśnie jej paradoksalność i nonsens, który można wytłumaczyć tylko szczerą pasją i miłością. To, że mimo takiego niebezpieczeństwa, jakie czycha na zawodników, oni przemagają strach, aby móc poczuć się wolnymi jak ptak, to, że mimo wielu przeciwieństw, nadal wracają na skocznie i kontynuują swoje kariery. Jedynym wytłumaczeniem na to jest miłość do skoków, poświęcenie, determinacja, które właśnie wynikają z tego uczucia, które wszyscy skoczkowie dzielą.
Czym zatem są skoki narciarskie? Chyba najprościej będzie powiedzieć, że jest to przykład pasji i zamiłowania. Chęci do walki, determinacji i poświęcenia, które narodziły się w sercach tych zawodników.
Nie jestem w stanie dokładnie wytłumaczyć, co w tym sporcie takiego jest, ale uczucie, które odczuwają zawodnicy w przestworzach i kibice, widzący to wszystko jest tak silne, że wiąże z tym sportem na zawsze.
I nigdy nie każe żałować.



Dorota Meszka
Czytaj

Kuchnia japońska


Witaj ponownie, drogi czytelniku! Dziś uświadomię Cię nieco o kuchni japońskiej. Zacznijmy może od najpopularniejszych potraw tejże kuchni. Są to:
· sushi - złożone z gotowanego ryżu zaprawionego octem ryżowym oraz najróżniejszych dodatków, przeważnie surowych: owoców morza, wodorostów nori, kawałków ryb, warzyw, grzybów, jajek.
· dango - tradycyjne kluski robione z mochiko, czyli mąki ryżowej, zbliżone do mochi. Często podaje się je do zielonej herbaty.
· ramen - chińska zupa, która przywędrowała do Japonii składająca się z rosołu, makaronu i innych składników w zależności od receptury. W Chinach ramen jada się z mięsem, lecz w Japonii przeważa tutaj ilość warzyw oraz ryb.
· okonomiyaki - placki składające się z wielu różnych składników i pieczonych na rozgrzanej blasze.
· mochi - kluski/ciastka robione z klejącego ryżu, ale także z mochiko, czyli mąki ryżowej, podobne do dango, często nadziewane pastą ze słodkiej, czerwonej fasoli lub truskawek, obtoczone w czarnym sezamie, sojowym proszku kinako albo zabarwione na zielono poprzez dodatek sproszkowanych liści yomogi.
· takoyaki- Przygotowuje się je z ciasta i ośmiornicy z różnymi dodatkami, jak np. czerwony imbir marynowany. Podaje się w formie kulek.

To tyle jeśli chodziło o popularne japońskie dania. Dla kuchni japońskiej charakterystyczne jest użycie ryb (jedzonych także na surowo), rozmaitych owoców morza w tym wodorostów oraz warzyw. Popularne są zupy gotowane bezpośrednio na stole, w specjalnym garnku podgrzewanym dawniej węglem, a obecnie gazem, a także jedzenie zanurzanych we wrzątku mięs, ryb i warzyw.

Japończycy jedzą pałeczkami. Nakrywając do stołu, po lewej stronie stawiają miseczkę z ryżem, po prawej - z zupą. Pałeczki leżą równolegle przed nimi. Zupę pije się prosto z miseczki, do innych talerzy sięga się pałeczkami.

Przed rozpoczęciem jedzenia, w momencie otrzymywania dań mówi się po japońsku: „Itadakimasu", co jest odpowiednikiem naszego „smacznego” a dziękując po spożyciu posiłku: „Gochisō-sama deshita" co oznacza dosłownie „to była uczta!”.

Mam nadzieję, że post się spodobał i wprowadził Cię, mój drogi czytelniku w świat kuchni japońskiej. Sayonara!

Agnieszka Malec
Czytaj