Premiera w Stanach Zjednoczonych: 9 grudzień 2016
Ilość wygranych Złotych Globów: 7
Ilość wygranych Oscarów: 6
Ilość wygranych statuetek BAFTA: 5
La La Land czyli
miłość połowy naszego świata. Film wyreżyserowany przez Damiena Chazelle’a
czyli twórcę genialnego Whiplasha.
Fabuła opowiada o młodej Mii, granej przez Emmę Stone, aspirującej do bycia
sławną aktorką i Sebastianie (Ryan Gosling)- pianiście marzącym o otwarciu
swojego własnego baru jazzowego. Film o marzycielach.
Muszę przyznać, wybrałam się do kina dopiero wczoraj czyli
więcej niż miesiąc po polskiej premierze. Broniłam się przed musicalem z
hollywoodzką wersją świata marzeń i miłości (fakt, że wygrał tyle Oscarów mi
nie pomagał, a wręcz przeciwnie). Jednocześnie bardzo się bałam nowego tworu
Chazelle’a, który nie miałby prawa być lepszy od Whiplasha. Niestety (albo
„stety”?) nie powinno się tych filmów porównywać.
Oglądając La la Land można się skupić na samej muzyce, można
zwracać uwagę tylko na dramat z elementami komedii romantycznej albo na złożony
i wielowymiarowy film.
Jednak ja mam problem z tą produkcją. Tak, historia jazzu
jest bardzo ciekawie przedstawiona w filmie, wpleciona w wątek poboczny, który
nam towarzyszy przez cały czas, ale mamy opowieść o jazzie bez żadnej
czarnoskórej osoby. To Sebastian przedstawia nam swoją wizję ratunku jazzu od
nowych edycji, dodatków i rewolucji porzucających stare, wspaniałe melodie. Dodatkowo
kontrastowo ukazują Keitha (grany przez Johna Legenda) jako jedynego czarnego
jazzmana, który zmienia tę muzykę przez dodanie syntezatora, jakiś funkowych i
bardziej disco-podobnych brzmień czyli z założenia twórców – niszczy jazz. W
ten sposób ta historia gatunku muzycznego tak ważnego dla fabuły La la Landu
jest ukazana w trochę lekceważący sposób.
No i nasuwa się pytanie „o czym właściwie jest La la Land?”.
I trzeba odpowiedzieć: o marzeniach. O wyborze pomiędzy
życiem z człowiekiem, którego się kocha, ale w ten sposób uniemożliwić sobie i
tej osobie drogę do spełnienia marzeń. O traceniu nadziei i ponownym jej
zyskiwaniu. O wierze w siebie.
No i ostatnie pytanie: czy warto zobaczyć La la Land?
Z pewnością tak. Niezależnie czy Wam się spodoba, czy nie powinno
się ten film zobaczyć. Pomimo swojej amerykańsko-hollywoodzkiej stereotypowości
filmu o sięganiu do gwiazd porusza i jest głębszy niż się wydaje. Muzyka jest
świetnie napisana przez Justina Hurwitza (który już współpracował z Chazellem
przy Whiplashu) z takimi utworami jak City
of Stars (nagrodzona Oscarem) czy A
Lovely Night. Definitywnie trzeba też zwrócić uwagę na kostiumy i
scenografię, która pokazuje Los Angeles jako miasto z lat 60, a nagle Mia
wyjmuje swój iPhone. Nawiązanie do tego zróżnicowania widoczne jest też
pomiędzy Sebastianem – ubierającym się jak James Dean – zawsze w koszuli lub
garniturze, a Keithem, który woli skórzane kurtki czy szalone i modne rzeczy.
Podsumowując, La la Land warto zobaczyć, ale pamiętajcie o
tym, że nie musi Wam się podobać, bo podoba się połowie świata. Miłego seansu.
Barbara Węgrzyn
Barbara Węgrzyn
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz