Reaktywacja

Wrzesień już prawie za nami, więc chyba czas ruszyć z sekcją dziennikarską! W tym roku oprócz wersji elektronicznej, najprawdopodobniej ruszy również gazetka.
Na razie zachęcamy do czytania starych postów, te nowe pojawią się już wkrótce!
Chcesz dołączyć do naszego grona? Napisz do nas!

La la Land


Premiera w Stanach Zjednoczonych: 9 grudzień 2016
Ilość wygranych Złotych Globów: 7
Ilość wygranych Oscarów: 6
Ilość wygranych statuetek BAFTA: 5

La La Land czyli miłość połowy naszego świata. Film wyreżyserowany przez Damiena Chazelle’a czyli twórcę genialnego Whiplasha. Fabuła opowiada o młodej Mii, granej przez Emmę Stone, aspirującej do bycia sławną aktorką i Sebastianie (Ryan Gosling)- pianiście marzącym o otwarciu swojego własnego baru jazzowego. Film o marzycielach.
Muszę przyznać, wybrałam się do kina dopiero wczoraj czyli więcej niż miesiąc po polskiej premierze. Broniłam się przed musicalem z hollywoodzką wersją świata marzeń i miłości (fakt, że wygrał tyle Oscarów mi nie pomagał, a wręcz przeciwnie). Jednocześnie bardzo się bałam nowego tworu Chazelle’a, który nie miałby prawa być lepszy od Whiplasha. Niestety (albo „stety”?) nie powinno się tych filmów porównywać.

Oglądając La la Land można się skupić na samej muzyce, można zwracać uwagę tylko na dramat z elementami komedii romantycznej albo na złożony i wielowymiarowy film.
Jednak ja mam problem z tą produkcją. Tak, historia jazzu jest bardzo ciekawie przedstawiona w filmie, wpleciona w wątek poboczny, który nam towarzyszy przez cały czas, ale mamy opowieść o jazzie bez żadnej czarnoskórej osoby. To Sebastian przedstawia nam swoją wizję ratunku jazzu od nowych edycji, dodatków i rewolucji porzucających stare, wspaniałe melodie. Dodatkowo kontrastowo ukazują Keitha (grany przez Johna Legenda) jako jedynego czarnego jazzmana, który zmienia tę muzykę przez dodanie syntezatora, jakiś funkowych i bardziej disco-podobnych brzmień czyli z założenia twórców – niszczy jazz. W ten sposób ta historia gatunku muzycznego tak ważnego dla fabuły La la Landu jest ukazana w trochę lekceważący sposób.
No i nasuwa się pytanie „o czym właściwie jest La la Land?”.
I trzeba odpowiedzieć: o marzeniach. O wyborze pomiędzy życiem z człowiekiem, którego się kocha, ale w ten sposób uniemożliwić sobie i tej osobie drogę do spełnienia marzeń. O traceniu nadziei i ponownym jej zyskiwaniu. O wierze w siebie.
No i ostatnie pytanie: czy warto zobaczyć La la Land?
Z pewnością tak. Niezależnie czy Wam się spodoba, czy nie powinno się ten film zobaczyć. Pomimo swojej amerykańsko-hollywoodzkiej stereotypowości filmu o sięganiu do gwiazd porusza i jest głębszy niż się wydaje. Muzyka jest świetnie napisana przez Justina Hurwitza (który już współpracował z Chazellem przy Whiplashu) z takimi utworami jak City of Stars (nagrodzona Oscarem) czy A Lovely Night. Definitywnie trzeba też zwrócić uwagę na kostiumy i scenografię, która pokazuje Los Angeles jako miasto z lat 60, a nagle Mia wyjmuje swój iPhone. Nawiązanie do tego zróżnicowania widoczne jest też pomiędzy Sebastianem – ubierającym się jak James Dean – zawsze w koszuli lub garniturze, a Keithem, który woli skórzane kurtki czy szalone i modne rzeczy.

Podsumowując, La la Land warto zobaczyć, ale pamiętajcie o tym, że nie musi Wam się podobać, bo podoba się połowie świata. Miłego seansu.

                                                                                                         Barbara Węgrzyn

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz